|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ShevaMalara
Administrator
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Pią 23:35, 25 Maj 2012 Temat postu: 2020: Odyseja Atomowa |
|
|
Prolog
Kurz opadał powoli, skrząc się w ciepłym świetle. Automatyczne silniczki żaluzji brzęczały piskliwie, odgradzając wesołe, palące promyki pukające w szybę promieniowaniem UV. Ostatnie promienie uderzyły w szklane słoiki wypełnione preparatami konserwującymi zawieszone w nich martwe żyjątka. Palisandrowy regał, na którym stały, wypełniał całą zachodnią ścianę pokrytą ciemną boazerią.
Henrietta i ja siedziałyśmy w kolonialnych fotelach obitych pachnącą skórą, przy biurku do kompletu. Piętrzyły się na nim antykwarniane książki i różne papiery, starannie zapisane kaligrafią. Klimatyzacja szumiała. Dość głośno. Ale od wielu lat już nikt na to nie zwracał uwagi- ten szum stał się elementem otoczenia. Tak jak szum agregatu chłodzącego, tuż za balkonem.
Riett czytała jedną z książek znalezionych w dziale „Anatomia Ludzka”. Chwilę czytałam jej przez ramię, ale niezwykle realistyczne ilustracje wnętrzności człowieka mnie odrzuciły. Zeszłam po schodach w półmroku panującym w całym domu. Balkon w salonie był lekko uchylony, a szyby przyciemnione. To jedyne okno przepuszczające choć odrobinę prawdziwego światła.
-…według najnowszych sondaży średnia temperatura w ciągu tego tygodnia podniosła się o 0,25 °C, to dwukrotnie większy przyrost temperatury niż miesiąc temu. Mieszkańcy kwestionują, jak długo agregaty chłodzące będą wystarczać…
Witajcie w roku 2020, w świecie globalnego ocieplenia.
Jeśli wyjrzycie przez okno, nie zobaczycie nic, oprócz betonu i agregatów o zasilaniu jądrowym. Żeby było miło, śpiew specjalnie hodowanych (w zamknięciu) ptaków jest nagłaśniany na całe miasto, jedyne ocalałe i zdolne do przetrwania na zbliżającej się ku zagładzie, planecie Ziemia.
Rozdział I
Obiad przebiegł w wesołej atmosferze, jak zwykle, gdy mamy gościa.
Nikt z nas już nie przejmował się wzrostem temperatury- to, że niebawem zginiemy, było już pewnikiem. Staraliśmy się żyć chwilą.
Póki możemy, a agregaty utrzymują nas przy życiu. Stanowiły zarazem ochronę i zagrożenie- napędy jądrowe wciąż były bardzo niepewnym
i niestabilnym źródłem energii. W obecnych okolicznościach takowe znajdowały się na każdym rogu. Śmierć niosąca życie. Co za ironia.
Henrietta bardzo lubiła żarty mojego ojca. Dzielili podobny typ humoru, tak więc jej śmiech często przerywał ciszę (nie wspominam już o buczeniu, samo buczenie stanowiło dla nich miłe milczenie świata).
-…a on na to- to musi pan śmiesznie wyglądać!
Śmiech. To wcale nie było śmieszne. Chyba tylko ja jedyna myślałam o nadbiegającej sprintem apokalipsie. To wszystko jest takie sztuczne.
Jak w serialu. Skończyłam jeść. Ładnie złożyłam sztućce, tak jak uczyły podręczniki savoir-vivre z „antykwariatu”. Tak nazywaliśmy pokój na górze (ten z boazerią).
- Dziękuję – mruknęłam i poszłam na górę okiełznać walające się wszędzie książki.
- Na zdrowie, na zdrowie- powiedziała mi na odchodne mama, również śmiejąc się z kawału taty. Nikt praktycznie nie zwrócił na mnie uwagi. To dobrze.
Przeszłam korytarzem obok balkonu. Wciąż był uchylony. Korytarz był cały z betonu, dywan spaliłby się w promieniach wpadającego przez szparę słońca. Dziwne, pomyślałam, coś jest definitywnie nie tak.
Hej, tu wszystko jest nie tak! Ludzkość popełniła w przeszłości wielki błąd, teraz świat obraca się przeciwko nam. Zbliżamy się do słońca. Z każdym dniem coraz bliżej i bliżej, i bliżej…
Schody miło trzeszczały pod moim ciężarem. Kochałam antykwariat.
To było jedyne miejsce na Ziemi, w którym czułam się dobrze. Klimat dawnych lat, w których temperatura była optymalna, a powietrze świeże i czyste. Zwierzęta nie były zamknięte w klimatyzowanych terrariach. Śpiew ptaków był naturalny, nie z głośników. Nie ma co myśleć o przeszłych czasach… one nie wrócą.
Ostatni schodek. Podniosłam wzrok z podłogi i podskoczyłam, a po plecach przebiegł mi dreszcz. Na oparciu fotela, na tle słoików
stał wróbel. Niby nic. Ale co on tu do cholery robił? Bał się. Miał nastroszone pióra, trząsł się. Jego maleńka klatka piersiowa unosiła się i opadała w szaleńczym tempie. Wpatrywał się prosto we mnie, to było jak przestroga. Jak się tu dostał? Uciekł ze szklarni przez klimatyzację? Najwyraźniej. Ruszyłam się, chciałam przynieść mu okruszki. Wzdrygnął się, podleciał i upadł na podłogę. Martwy, jak zwierzątka w formalinie.
Biedaczek, nie przeżył. Za bardzo się zestresował, musiał wiele przejść, żeby się tu dostać. Jednak to nie było normalne. Wyczułam ostrzeżenie. Kiedyś mówiono, że odlatujące ptaki zwiastują kataklizm. W każdym razie tak było, gdy mogły żyć na wolności.
Byłam lekko rozdygotana. Chciałam poczuć obecność któregoś z domowników. Natychmiast. Zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się na ostatnim stopniu i popatrzyłam na balkon. Coś jest nie tak.
Ale co?
I wtedy zrozumiałam. To było jak cios w kręgosłup. Tak bardzo przyzwyczajeni do cichego buczenia, nie zauważyliśmy, że…
…agregaty ucichły.
Usłyszałam szelest. Nie zdążyłam się obejrzeć, gdy przez balkon w dzikim pędzie wpadł kot. Uciekł i skrył się w jakimś kącie. Rodzinka nic nie słyszała, śmiech Rietty wszystko zagłuszał.
Chwilę potem wpadł pies. Labrador. Zupełnie podobny do naszego pieska, który zaginął kilka miesięcy temu. Jednak ten miał tak samo nastroszoną sierść, jak wróbel. W pysku niósł nowo narodzonego, czarnego szczeniaczka. Ojej, ratuje go! Trzeba im pomóc!
Labrador zatrzymał się na mój widok.
-Ozzy? –miałam nadzieje, że to mój ukochany pupilek.
Spojrzałam w jego wytrzeszczone w przerażeniu oczy. Zatrząsł się, jakby w odpowiedzi. Nagle, wydał niski pomruk. Podrzucił szczeniaczka nad pyskiem i złapał go z całej siły kłami. Po jego wyszczerzonej i gryzącej nerwowo i chciwie szczęce pociekła strużka ciemnej krwi. Słyszałam łamane, kruche kości.
Krzyczałam. Krzyczałam, jakbym była tym małym zmiażdżonym stworzonkiem. Rzucił się na mnie. Próbowałam go odepchnąć, już nerwami wyobraźni czułam szczęki z okrutną siłą zatapiające się w mojej łydce. Pazury rozorałyby mi brzuch gdyby nie tata zaalarmowany krzykiem. Ten wątłej postury, starszy mężczyzna przyłożył bestii z całej siły nożem kuchennym, którym przed chwilą jadł.
-Co się dzieje?! – przerażone oczy zwróciły się na mnie. W tym momencie byłam roztrzęsioną galaretą przerażenia. Krew szczeniaczka wciąż była na moim policzku, a martwy pies leżał obok.
-Uciekajmy, uciekajmy, uciekajmy… - to było jedyne słowo, które zdołałam wykrztusić piskliwym głosem ze ściśniętego gardła.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Słońce, coraz bliższe, każdego dnia zachodziło szybciej, niż poprzedniego. Ledwo skończyliśmy jeść obiad, a ono sunęło już ku horyzontowi.
Uciekaliśmy, a właściwie tylko ja uciekałam, inni szli za mną do auta. Ale to tylko ja widziałam coś, czego nie życzyłyby sobie widzieć nawet ktoś w piekle. Na dworze było wreszcie chłodno.
Nagrzany beton chodnika wciąż mógł stopić plastik, ale powietrze było rześkie. Zawieszone w nim napięcie było nie do wytrzymania.
Coś się działo. Agregaty padły. Zwierzęta uciekały. I zjadały się nawzajem, przerażone do śmierci.
Trzeba uciekać.
Stanęłam. Co za głupota. Uciekać… gdzie?!
-Gdzie my idziemy? Dokąd możemy uciec?- odwróciłam się w ich stronę
-nie mamy gdzie, poza miastem nie ma życia.
Oni też zwolnili, najwyraźniej też o tym nie myśleli.
Co za bezmyślny ludzki instynkt… ucieczka, proste i przyjemne wyjście z trudnych sytuacji.
Wtedy rozległ się alarm. Wyjąca jak płaczące dziecko, budząca lęk
syrena wojenna. Nienawidziłam tego dźwięku. Niepokój- najgorsza z emocji. Zaniepokojony człowiek jest zdolny do rzeczy, których by się po sobie nie spodziewał.
Łzy bezwiednie spływały mi po policzkach i skrzyły się w sztucznym świetle latarni. Auto stało kilka metrów dalej. Bezpiecznie. W zamknięciu. Cisza. Teraz nie liczył się cel, a sama ucieczka.
Strach. Paraliżujący. Człowiek nie jest w stanie myśleć racjonalnie.
Wojna. To słowo budziło grozę. A wojna w obliczu apokalipsy? Totalny chaos.
Biegłam, a nade mną przeleciało stado roztrzęsionych ptaków. Dopadłam klamki drzwi samochodu. Zamknięte.
- Otwórz to, otwórz to, do cholery! - rozpaczliwie szarpałam się z drzwiami, wrzeszcząc do taty.
- Spokojnie, już otwieram! - co za głupota. Spokój i opanowanie w takiej sytuacji? Powodzenia życzę.
Kojący dźwięk odsuwanego zamka. Gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi i rzuciłam się na siedzenie. Rodzice i Henrietta podeszli do auta i przyglądali mi się zmartwionym wzrokiem. Pusto patrzyłam się w dal.
- Hej, spokojnie...
- Jedźmy już. Po prostu jedźmy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nieuczęszczana od wielu lat autostrada wtedy też była pusta. Koła toczące się po asfalcie wydawały miły dźwięk, a silnik zagłuszał nieustające wycie alarmu. Opierałam się o szybę parzącą zimnem w czoło.
Jedziemy. Przemieszczamy się.
Im dalej, tym lepiej. Im dalej od… czego?
Od miasta. Coś jest w mieście. Na pewno.
Nie chcę wiedzieć co. Wzdrygnęłam się gdy Henrietta szturchnęła mnie w ramię wyrywając moje myśli z dziwnej strefy umysłu.
- Boże, strasznie wyglądasz – stwierdziła, gdy odwróciłam się
w jej stronę – jak wystraszony chomik.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam mówić o tym, jak niewiele mijała się z prawdą. Tak się właśnie czułam- jak mokry, wychudzony i trzęsący się, bezbronny gryzoń.
-Gdzie jedziemy? –spytała.
-Ptaki podążały w tamtą stronę. One instynktownie lecą tam , gdzie jest lepiej. Dlatego myślę, że to właściwy kierunek
-odwróciłam się w stronę rodziców na przednich siedzeniach
- mamo, tato, jak myślicie, co się dzieje? Oprócz zagłady planety, oczywiście.
Cisza. Mama popatrzyła na tatę ze zmarszczonymi brwiami. Zwiesiła głowę i włączyła radio.
A radio co? Nic. Szumiało jak głupie.
- Szlag by to… - syczący szept wyrwał się jej z ust. Potarła skronie w depresyjnym geście.
Wspaniały dzień, pomyślałam z sarkazmem. Idealny wręcz. Przygoda musi być.
- To co, jedziemy na ostatni piknik przed końcem świata? – tata silił się na żarty, nawet w tak beznadziejnej sytuacji.
Ale nikt się nie śmiał.
Wyjrzałam przez okno na sunące w dali, rozgrzane do czerwonego poblasku, jak małe wygasłe słońca, głazy. Przynajmniej mamy codziennie ładną pogodę. Bezchmurne, gwieździste niebo…
Zaraz, zaraz…
- Gdzie są gwiazdy?!- krzyknęła Henrietta, która spostrzegła to w tej samej chwili, co ja – nie ma ich. Zniknęły – zmrużyła oczy – nie, chwila… są, ale dalej. Nad nami jest pustka!
Tata zatrzymał samochód. Wysiedliśmy.
- O cholera.
Patrzyliśmy w niebo. Dookoła miasta nie było gwiazd. Nic. Pusto. Przytłaczający widok.
Droga, którą przyjechaliśmy tonęła w mroku. Przestrzeń przed nami zdawała się pochłaniać światło. Jak czarna dziura, która przyciągała. Zapragnęłam iść w tą ciemność, mimo palącej się w głowie czerwonej lampki.
Nie idź tam, stój! Stój!
Mama miała słabszą wolę. Szła niczym lunatyk. Zatapiała się w czerń. Tata stał dalej przy aucie. Nawet nie mogliśmy jej powstrzymać.
I wtedy…
Puff.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ShevaMalara
Administrator
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Sob 0:25, 26 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Rozdział 2
Zniknęła. Najpierw ona potem ojciec. Puff, nie ma ich.
Dokładnie w miejscu, w którym stała pojawiła się ściana.
Mlecznobiała i świecą zimnym, jaskrawym światłem. Nierzeczywista.
Rozejrzałam się. Światły mur rozciągał się na wiele kilometrów i łagodnie skręcał otaczając teren miasta. Na górze zaginał się do wewnątrz.
Kopuła. Jasna, rażąca, chłodna kopuła.
- Boże, co to jest? - Riett usiadła z wrażenia na piasku.
Sama chciałabym wiedzieć. Podeszłam do anomalii.
Długo wahałam się zanim jej dotknęłam. Przyłożyłam do niej rękę i natychmiast ją zabrałam- moje palce wyglądały jakby były polane freonem. Przypomniałam sobie eksperyment ze szoły podstawowej.
Pani Profesor zanurzyła różę w ciekłym azocie. Gdy ją wyjęła, była pokryta szronem, ulotna. Lekkie machnięcie nią sprawiło, że się rozpadła.
Moja ręka właśnie tak wyglądała. Jak ta róża, która momentalnie się rozpadła.
Henrietta patrzyła się na mnie jak na wariatkę. Pewnie też tak myślała- zawsze pcham się do dziwnego i nieznanego. I zazwyczaj obrywam. Stałam i wpatrywałam się w rękę, bojąc się, że zaraz odpadnie.
Mama wiedziałaby co zrobić. Wiedziałaby, jak opatrzyć rękę. Tata pocieszyłby mnie jakimś suchym żartem.
Ale ich nie ma. Więc gdzie są? Gdzie są, kiedy tak bardzo ich potrzebuję? Co się z nimi stało?
Czy są poza barierą?
Czy w ogóle coś tam jest?!
Od zniknięcia minęła niecała minuta. Siedziałyśmy z Henriettą na przeciwko lśniącej ściany.
Nic nie robiłyśmy. Śmieszne. Ręka nawet mnie nie bolała, nie piekła, nie drętwiała. A może informacja o bólu nie dotarła jeszcze zziębniętymi nerwami do mózgu.
I cisza. Nieprzenikniona, nieznośna, namacalna i wiercąca uszy.
Jak najgorsza tortura.
- To... co robimy? - spytałam towarzyszkę tępo patrzącą za przeszkodę jakby jej tam nie było
- A jeśli moi rodzice też zniknęli? - odpowiedziała mi cichym głosem – jesteśmy kilometry od miasta, jak wrócimy?
Obejrzałam się przez ramię w stronę skupiska bunkrów pieszczotliwie nazwanych „miastem”. Miała rację. Taki kawał drogi na pieszo? Ciekawe czy kiedyś ludzie mieli taką kondycję… słyszałam, że tak. Że potrafili nawet PRZEBIEC wiele kilometrów. Bez żadnych wspomagaczy. W tych czasach, gdy jesteśmy ograniczeni do obowiązkowego biegania raz w tygodniu na bieżni, to niemożliwe.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez ShevaMalara dnia Sob 0:26, 26 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
cigarette
Głupek
Dołączył: 06 Maj 2012
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/5 Skąd: Kamieniec Wrocławski
|
Wysłany: Pon 23:16, 28 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
Wow, niezłe, kochanie!
Czekam na ciąg dalszy. :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ShevaMalara
Administrator
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Pon 1:40, 04 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Pozostało jeszcze auto. Nie umiałam prowadzić.
-Umiałabyś… poprowadzić nasz samochód?
Popatrzyła na mnie jak na świra. Znowu. Może naprawdę
mi odbiło.
-Musimy wrócić do miasta, inaczej słońce nas spali- wyjaśniłam.
-Myślisz, że promienie przebiją się przez tę… barierę? Przecież ona sama świeci. Przez nią nawet nie wiemy jaka jest pora dnia.
Wstałam i otrzepałam spodnie. Nie możemy marnować czasu. Ona nie chce, to ja spróbuję.
Podeszłam do samochodu. Był jeszcze nagrzany. Kluczyki w stacyjce. To chyba nie może być takie trudne? Usiadłam na miejscu kierowcy i przekręciłam kluczyk. Silnik zawarczał cicho i wprawił karoserię w wibracje.
-Wolę nie sprawdzać na własnej skórze, czy słońce poza barierą mnie spali- krzyknęłam wystawiając głowę przez okno- więc albo jedziesz ze mną i rozbijasz się w samochodzie, albo płoniesz. Jak wolisz.
Henrietta przez chwilę się ociągała, ale w końcu wstała i podbiegła szybko w moją stronę. Usiadła na miejscu obok.
- Tylko pamiętaj o pasach…- uśmiechnęłam się ponuro.
Sprzęgło, hamulec, gaz. Sprzęgło, hamulec, gaz.
Lekko nadusiłam pedał gazu, a samochód wyrwał się do przodu.
Kurczowo trzymałam się kierownicy, pilnując, żeby samochód nie zjechał w rów na poboczu.
Wdech, wydech.
Jedziemy. JESZCZE żyjemy. Nie jest źle. Wracamy tam, skąd uciekłyśmy. A jeśli tam nikogo nie ma?
Wdech, wydech.
Bez niepewności nie ma ryzyka.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ShevaMalara dnia Pon 1:42, 04 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Modus
Panicz
Dołączył: 11 Maj 2012
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:59, 04 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Wdech, wydech. Te dwa słowa przyprawiają o dreszcze. Jeden z lepszych fragmentów.
Oby tak dalej! :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Medea
Bogini Soku Pomarańczowego
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Wto 0:50, 05 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Napisałabym pozytywny komentarz, ale Modus mnie wkurzył. Uważam, że to najciekawszy kawałek, jaki dotychczas opublikowałaś.
Florek, nie cierpię Cię.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Medea dnia Wto 0:50, 05 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Modus
Panicz
Dołączył: 11 Maj 2012
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 21:41, 05 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Boże, kobieto, za co?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Medea
Bogini Soku Pomarańczowego
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Czw 0:22, 07 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Za perfidne i ironiczne kopiowanie moich słów komentarza dotyczących innego tekstu. Możesz być smooth, możesz być cool, ale nie bądź ironic. Nie wobec mnie, kochanie.
Co do Shevy, czekamy na następny fragment i rozwinięcie akcji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Modus
Panicz
Dołączył: 11 Maj 2012
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 0:38, 07 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Że what? Albo jestem głupi i nie ogarniam, albo jestem głupi i nie ogarniam.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Medea
Bogini Soku Pomarańczowego
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Czw 0:54, 07 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
Ani jedno, ani drugie. Po prostu jesteś głupi. I nie ogarniasz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Modus
Panicz
Dołączył: 11 Maj 2012
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 1:13, 07 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
A zombie zombie zombie.
Jestem szufladą Ludwika XVI i skrywam tajemne tajemnice.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Medea
Bogini Soku Pomarańczowego
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Wto 8:59, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Czy Odyseja została zapomniana? Wciąż czekam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|